HISTORIA MOJEJ CHOROBY
Początek choroby
(wrzodziejące zapalenie jelita grubego)


Był 1983 rok i miałem 23 lata. Po Bożym Narodzeniu wróciłem z domu do internatu w Nowej Soli. Chodziłem tam do Pedagogicznego Studium Technicznego. Jak zwykle okres świąteczny był okazją do obżarstwa, które nie zawsze było zdrowe i jak się później okazało szczególnie dla mnie. Były to dni gdzie obżarstwo nie szło w parze z dobrym samopoczuciem. Każdy z domu przywoził to co najlepsze z stołu świątecznego i jeszcze przez kilka dni wszyscy ucztowali. Czułem się trochę źle i miałem biegunkę, w której zauważyłem ślady krwi. Myślałem, że jest to efekt przejedzenia świątecznego. Udałem się do szkolnego lekarza i opisałem moje dolegliwości. Stwierdził, że krew pojawiła się na skutek biegunki i nie jest to nic poważnego. Przepisał mi leki przeciwbiegunkowe i po jakimś czasie rzeczywiście objawy znikły. Nie wiedziałem, że jest to początek czegoś co zmieni sposób mojego całego przyszłego życia.

Po skończeniu szkoły zatrudniłem się w Szkole Podstawowej nr 1 w Dębnie jako nauczyciel techniki. Tam mieszkałem od urodzenia. Po przepracowaniu około jednego miesiąca zostałem powołany do odbycia służby wojskowej. Przydział otrzymałem do jednostki wojskowej w Sulechowie. Od ostatniego zdarzenia do tej pory nie miałem problemów z przewodem pokarmowym.

Upłynęło kilka tygodni i zaczęły się problemy z przewodem pokarmowym. Zaczęły pojawiać się częste biegunki z krwią. Było to tak często że nie udawało mi się przespać całej nocy. Budziłem się kilka razy w nocy, żeby się załatwić. Rano wstawałem nie wyspany i zmęczony. Oczywiście ranek rozpoczynał się jak wojsku przystało: pobudka, ścielenie łóżek, mycie, golenie, poranna zaprawa, zajęcia szkoleniowe itd. Oczywiście ja myślałem o jednym, co zrobić żeby się w porę załatwić, a na to nie było czasu. Było różnie. Na początku podkładałem papier toaletowy, później już i to nie pomagało.

Ktoś kto to czyta pomyśli sobie dlaczego nie poszedłem z tym po prostu do lekarza. A no byłem i to nie jeden raz, ale byłem statystycznym symulantem. Na początku lekarz wojskowy traktował mnie jak stuprocentowego symulanta, nie przepisywano mi nawet żadnych leków. Mówił mi, że biegunki po pewnym czasie same przechodzą, a krwawienia to normalne przy silnych biegunkach. Z tego co pamiętam, lekarz w jednostce przyjmował raz w tygodniu. Tygodnie przemijały, a ja już nie byłem w stanie wykonywać normalnych czynności obowiązujących młodego żołnierza. Czułem że chudnę i ma coraz mniej sił. W nocy mocno się pociłem. Rano byłem cały mokry łącznie z piżamą. Modliłem się żeby w końcu któryś z lekarzy mi uwierzył, że naprawdę nie symuluję.

Przyszedł czas na następną wizytę u lekarza wojskowego. Był w tym dniu jakiś inny lekarz, wcześniej go nie widziałem. Tym razem uwierzono moim opowiadaniom o chorobie. Jeden z lekarzy obejrzał nawet moją intymną tylną część ciała zarówno od zewnątrz jak i wewnątrz. Stwierdził, że przyczyną moich dolegliwości są hemoroidy. Przepisano mi odpowiednie lekarstwa i izbę chorych. Byłem szczęśliwy. Mogłem teraz trochę wypocząć i co najważniejsze załatwiać się kiedy była taka potrzeba, a było to już bardzo często, co kilka godzin i częściej. Biegunki były bardzo krwawe. Miałem wrażenie, że załatwiam się samą krwią. Jadłem bardzo mało bo miałem nudności, a jedzenie jakie nam serwowano było niedobre i zawsze zimne o diecie nie wspomnę.

Był już początek grudnia i temperatura na dworze była już ujemna. Izba chorych wypełniała się chorymi żołnierzami. W pewnym dniu przestano ogrzewać izbę chorych. Ktoś powiedział, że jest za dużo żołnierzy i trzeba chłodem ich z izby wykurzyć. I tak też się stało. Było tak zimno, że na parapetach w sali chorych zamarzała woda. Ci, co bardziej zdrowi pouciekali na kompanie, bo tam przynajmniej było ciepło. Zostało nas nie wielu. W izbie chorych też były rejony jak na kompani. Dostałem rejon kibel. Dyżurny sanitariusz wymagał czystości w kiblu w stylu wojskowym. Cegłówka i czyszczenie posadzki. Odmówiłem, było dużo krzyku i zmieniono mi rejon na korytarz długi na "pół kilometra". Oczywiście też odmówiłem, było jeszcze gorzej. Straszono mnie wszystkim co możliwe w wojsku. Tak naprawdę byłem już w fatalnym stanie. Nie miałem sił. Męczyły mnie oprócz biegunek dodatkowo wymioty. Lekarz wojskowy przepisywał mi ciągle nowe leki które nie skutkowały i których nie brałem.

Brat mój mieszkający w Dębnie kilka lat temu miał podobne problemy jak ja teraz, ale to druga historia. Była to wtedy choroba jakaś tam jelit. W izbie chorych było trochę literatury medycznej, głównie broszury. W jednej z nich objawy moje identycznie pasowały do opisu. Było to wrzodziejące zapalenie jelita grubego. Byłem pewien, że to jest ta choroba.

Na następnej wizycie u lekarza wojskowego powiedziałem o moich objawach i przypuszczeniach co do choroby. Miałem szczęście w tym dniu był jakiś przegląd żołnierzy i było kilku lekarzy między innymi był lekarz z Zielonej Góry, który zadecydował żeby mnie skierować do wojskowego szpitala w Poznaniu, ale tylko na specjalistyczne badania. Dni leciały a ja czułem się coraz gorzej. Schudłem bardzo dużo. Ważyłem przed przyjściem do wojska około 65 kilogramów. Jak się później okazało już w szpitalu ważyłem 52 kilogramy, a więc schudłem 13 kilogramów. Rozumiem to że w wojsku symulantów nie brakuje, ale to co przez tyle tygodni działo się ze mną nie wymagało wiedzy medycznej, żeby stwierdzić że jestem poważnie chory.

Po kilku dniach nadszedł dzień wyjazdu do szpitala. Dostałem swój mundur, płaszcz i buty. Ubrałem się i stwierdziłem, że mam problem żeby w tym wszystkim chodzić, byłem już tak osłabiony. Do Poznania pojechało nas kilku. Jak to w wojsku na przepustce pierwszą rzeczą było odwiedzenia knajpy. Ja tylko chciałem jak najszybciej do szpitala. Były momenty, że myślałem iż stracę przytomność, tak źle się czułem. Nikt mi nie wierzył. W końcu trafiliśmy do szpitala. Badania specjalistyczne typu oddanie moczu, prześwietlenie, krew itd. Później wizyta w gabinecie lekarskim. Rozmowa z lekarzem była jak zwykle taka sama. Jeżeli jestem symulantem to się to wyda. Lepiej od razu się przyznać że symuluję bo w szpitalu tak mnie przebadają, że i tak to wyjdzie na jaw.

Położono mnie na oddział wewnętrzny, byłem znowu szczęśliwy. Wreszcie łóżko ciepła sala i ciepłe posiłki. Przydzielono mi lekarza prowadzącego moje leczenie. Była nią pani doktor. Jak się później okazało wspaniały człowiek i lekarz. Przygotowano mnie do badania, leki przeczyszczające, lewatywa. Na drugi dzień wykonano mi badanie jak się później dowiedziałem rektoskopie. Diagnoza była jednoznaczna wrzodziejące zapalenie jelita grubego, stan bardzo ostry. Wykonano mi również inne badania między innymi prześwietlenie klatki piersiowej z rozpoznaniem zapalenia płuc. Na następnej wizycie lekarskiej ordynator oddziału zakomunikował mi, że jestem bardzo poważnie chory i moje leczenie może trwać bardzo długo. Dla mnie nie było to już nic nowego ja o tym widziałem leżąc w zimnej izbie chorych. Na następny dzień zjawiła się bardzo miła pani dietetyk, aby uzgodnić moją dietę przy mojej chorobie. Otrzymałem dietę, która nazywała się wysoko białkowa niskoresztkowa. Nazwałem ją dietą mięsną, bo na okrągło jadłem mięso a dokładnie schab, szynkę, parówki itd. Dla urozmaicenia nieraz dostawałem jajko. Oczywiście do obiadu były oprócz schabowego również ziemniaki. Schabowy co prawda nie był w panierce ale gotowany i tak żarcie było super. Oprócz typowych posiłków dostawałem drugie śniadanie, podwieczorek i jeszcze jeden posiłek przed pójściem spać, który przynosiła mi pielęgniarka. Kazano mi jak najdłużej spać i nawet podczas obchodów lekarzy nie kazano mnie budzić. Jakież było zdumienie wśród innych chorych, że tak o mnie tu dbają. Naprawdę tak było.

Leki jakie otrzymywałem to była Sulfasalazyna, Relanium i inne których nie pamiętam. Sulfasalazynę podawano mi co sześć godzin przez całą dobę łącznie z nocą. Pielęgniarka przychodziła z kubkiem ciepłej herbaty w nocy, budziła mnie i podawała mi leki. Obsługa medyczna z jaką się tu spotkałem była naprawdę znakomita szczególnie w porównaniu z tym co przeszedłem w jednostce wojskowej w Sulechowie. Oprócz tych leków otrzymywałem litry kroplówek, wlewki z hydrocortizonu i całą tonę zastrzyków do mięśniowych. Już po pierwszych dniach pobytu czułem się lepiej. Biegunki krwawe stale się utrzymywały, ale czułem się silniejszy. Jak trafiłem do szpitala to miałem kłopoty z chodzeniem, teraz już sobie radziłem.

W któryś dzień ujrzałem stojącą przed moim łóżkiem moją mamę. Rozejrzała się po sali, popatrzyła na mnie i skierowała się do wyjścia.

(Ciąg dalszy na stronie 2)

 
   
Copyright © 2009 Alfred Borysewicz