wstecz                                                                                                                                                             dalej

 


Razem z nią był mój wujek, brat mamy. Mama mnie nie poznała. Byłem wychudzony i mocno ostrzyżony. Pamiętam przywieźli mi całą wielką szynkę, którą wujek wystał w wielkiej kolejce a były to czasy kryzysowe. Jak wcześniej wspomniałem miałem dietę "szynkowo schabową" i na szynkę niezbyt chętnie patrzyłem. Oczywiście kazałem zabrać z powrotem.

Spędziłem w szpitalu święta Bożego Narodzenia, były to pierwsze święta poza domem, pośród nie znanych mi osób i jeszcze na dodatek w szpitalu. Było wesoło a jednocześnie bardzo smutno. Na przemian śmialiśmy się i płakaliśmy. Ktoś przyniósł butelką alkoholu, ale nikt nie mógł pić. Większość na sali miała problemy z przewodem pokarmowym. Każdy myślał jak jest teraz w swoim domu. I liczył dni do wyjścia ze szpitala. Ja też co jakiś czas pytałem lekarza, kiedy do domu. Odpowiedź była podobna, jak będzie lepiej. Stan mojego zdrowia poprawiał się, ale ciągle było podobnie. Biegunki coraz rzadziej występowały, ale były. Co ciekawe nigdy nie miałem silnych bólów brzucha, zawsze były niewielkie nawet gdy miałem silne krwawienia. Czekałem z wielką cierpliwością na poprawę. Zaczęła zmniejszać się ilość krwi w kupkach. Przybyłem troszeczkę na wadze. Kondycja uległa dużej poprawie. Chodziłem po szpitalu. Odwiedzałem inne odziały na różnych piętrach. Był to sygnał, że zaczyna się poprawa stanu mojego zdrowia i zaczynam z tego wychodzić.

Ostatecznie szpital opuściłem w marcu. Przebywałem w nim około trzech miesięcy. Otrzymałem na komisji wojskowej czasową niezdolność do służby wojskowej na okres dwóch lat. Ordynator oddziału na którym przebywałem przed odejściem powiedział mi, że do wojska już nie wrócę. Nie miał też dużych nadziei na moje wyzdrowienie, a stało się szczęśliwie inaczej. Na komisji powiedziano mi, że za dwa lata wracam żeby dosłużyć resztę. Oczywiście był to wcześniej jak i teraz smutny kabaret wojskowy. Upór i głupota większości lekarzy wojskowych była tak duża, że mogli doprowadzić do najgorszego i myślę że nie był to odosobniony przypadek.

Wróciłem do jednostki wojskowej. Miałem kilka dni na rozliczenie się i zdanie wszystkiego co miałem na stanie. Byłem uważany za eksperta w symulowaniu. Pytano mnie jak to zrobiłem, że wychodzę tak szybko z wojska. Mówiłem że jestem naprawdę chory, ale nikt mi dalej nie wierzył. W ostatnim dniu zrobiono apel na którym mnie pożegnano. Opuściłem jednostkę i autobusem pojechałem do domu. Byłem szczęśliwy, że o własnych siłach wracam do domu.

I CO DALEJ ?

Miałem jeszcze miesiąc poszpitalnego zwolnienia lekarskiego. Po tym czasie czułem się już całkiem dobrze objawy w postaci krwawych biegunek ustąpiły przybrałem na wadze i nabrałem pełnych sił. Postanowiłem wrócić do pracy w szkole i swoich zajęć. Prowadziłem w tym czasie sekcję karate. Wróciłem do treningów. Przestałem brać leki. Wszystko wróciło do normy, ale na krótko.

Już po miesiącu pojawiły się objawy choroby. Nie myślałem że choroba tak szybko wróci. Liczyłem na to że zaleczyłem ją i będzie już spokój. Objawy nie były tak mocne jak poprzednio, ale z dużymi trudnościami dotrwałem do zakończenia roku szkolnego. Biegunki z krwią powodowały, że pod koniec roku szkolnego musiałem na każdej przerwie i częściej iść do toalety. Przez cały czas brałem sulfsalazynę, starałem się przestrzegać dietę. Choroba bardzo powoli zaczęła ustępować. Doszło do takiego momentu, że objawy choroby zanikły.

Przez okres dwóch lat choroby nie było. Nawet myślałem, że się wyleczyłem, ale wkrótce pojawiły się te same objawy co wcześniej, biegunka później krew. W tym czasie mijał okres odroczenia wojskowego. Zostałem wezwany na komisję lekarską do tego samego szpitala wojskowego w którym przeleżałem trzy miesiące. Po przybyciu do Poznania stawiłem się przed szanowną wojskową komisją lekarską. Zastanawiano się co mają zrobić ze mną. Dalej podejrzewano mnie, że symuluję. Przywiozłem z sobą zaświadczenia o leczeniu, które przedstawiłem komisji. Było to nie wystarczające.

Postanowiono położyć mnie na oddział na którym kiedyś przebywałem i przeprowadzić badania. Głównie chodziło o wykonanie rektoskopi, bo takie w tym czasie badania wykonywano. Położono mnie na salę nie z żołnierzami zasadniczej służby jak kiedyś, ale z starymi oficerami. Widocznie brakowało miejsc. Musiałem prawie przez tydzień wysłuchiwać ich bohaterskich podbojów miłosnych. Miałem też okazję zobaczyć bohaterskie panie, które na zmianę odwiedzały swoich bohaterów. A było ich sporo.

Prawie cały tydzień bezczynnie przeleżałem. Bez tabletek, bo moje się skończyły. Na koniec tygodnia w piątek przypomniano sobie o mnie. Podjęto decyzję wykonania rektoskopi bez uprzedniego przygotowania mnie do badania. Rano zrobiono mi lewatywę później rektoskopię i z wynikami kazano stawić się przed komisją. W ciągu kilku chwil zapadła decyzja, całkowicie niezdolny do służby wojskowej z wpisem do książeczki wojskowej. Znowu byłem szczęśliwy, wreszcie koniec problemów z wojskiem i lekarzami wojskowymi. Przynajmniej oni już mi nie zaszkodzą, mogę teraz spokojnie się leczyć. Autobusem wróciłem do domu.

POWRÓT DO NORMALNEGO ŻYCIA ?

Rozpocząłem dalsze leczenie, objawy powoli zaczęły łagodnieć. Pracując zapominałem o chorobie ona o mnie nie. W tym czasie poznałem moją przyszłą żonę. Właściwe to znałem ją od bardzo dawna, ale teraz dopiero ją zauważyłem. Mieszkaliśmy razem w Dębnie. Ja pracowałem jako młody nauczyciel ona chodziła w tym czasie do szkoły średniej i wkrótce miała ją ukończyć. Nie było dnia, żeby się nie spotkać razem. Wkrótce choroba przypomniała o swojej obecności. Pojawiły się ostre krwawe biegunki. Pomimo stosowania diety i brania systematycznie leków stan mój bardzo się pogarszał. Straciłem dużo na wadze. Musiałem pójść do szpitala w Dębnie. Rozpoczęło się leczenie, standartowo Sulfasalazyna, Hydrokortizon w wlewkach, Relanium, witaminy, kroplówki, dieta. Co dziennie zjawiła się przy mnie moja Irenka. Dbała o mnie jak nikt inny. Po miesiącu nastąpiła nieznaczna poprawa. Wróciłem do domu. Po krótkim czasie znowu się pogorszyło i ponownie trafiłem do szpitala. Było bardzo źle. Straciłem dużo na wadze. Pomimo stosowania leków stan mój się mocno pogarszał. Miałem kłopoty z chodzeniem. Ciągle chciało mi się do ubikacji. Załatwiałem się do basenu, wymiotowałem i mocno gorączkowałem. Temperatura dochodziła do czterdziestu stopni. Ciało moje pokryło się wielkimi wrzodami z których sączyła się ropa. Czułem okropnie. Trwało to dość długo. Bardzo, ale to bardzo powoli następowała poprawa. Po wielu tygodniach biegunki z krwią zaczęły się zmniejszać. Siły zaczęły mi wracać. Mogłem podstawowe czynności wokół siebie wykonywać już sam. W końcu pierwszy raz po wielu tygodniach mogłem się porządnie umyć. Zbliżała się wiosna. Mogłem myśleć o wyjściu do domu.

Podczas wizyty u lekarza, lekarz zaproponował mi pójście na rentę chorobową. Był to koniec roku szkolnego. Po krótkim przemyśleniu zdecydowałem się. Przez okres wakacji wszystko wróciło do normy i czułem się dobrze. Oczywiście cały czas brałem sulfasalazynę.

Zbliżał się rok szkolny a ja czułem się dobrze i przebywałem na rencie chorobowej. W wieku 24 lat również i teraz było dla mnie czymś nienaturalnym, żeby siedzieć w domu i nic nie robić. Postanowiłem, że rezygnuję z renty i wracam do pracy. I tak też zrobiłem. W sumie byłem dwa miesiące na rencie i to podczas wakacji na których mogłem też odpoczywać bez renty. Postanowiłem teraz że będę brał bez przerwy leki i uważał na siebie. W między czasie w ostatni dzień maja podjęliśmy decyzję wraz z Irenką, że będziemy ze sobą zawsze razem. Wychodząc za mnie, Irenka wzięła za męża schorowanego rencistę. Ale przyszły dni pogodne i wesołe. Dbałem bardzo o siebie. Regularnie brałem sulfasalazynę trzymałem solidną dietę. Mieliśmy spokój przez dwa lata.

I wszystko zaczęło się od nowa. Najpierw łagodne objawy. Zwiększałem dawki leków i zaostrzałem dietę. Objawy się nasilały. Walczyłem żeby nie iść znowu do szpitala. Było coraz gorzej i nie wiedzieliśmy co dalej robić. Stan zdrowia pogarszał się w dużym tempie. Pojawiły się krwawe biegunki i traciłem na wadze. W międzyczasie urodziła nam się Ania i w domu zajęć było dużo.

(Ciąg dalszy na stronie 3)

 
   
Copyright © 2009 Alfred Borysewicz